Informacja

Hej! Kolejna analiza będzie publikowana w pierwszych dniach października - nijak nie dam rady jej napisać wcześniej... To dla wszystkich tych, którzy czekają i dopytują się.

środa, 12 września 2012

Rozdział pierwszy

Witajcie!
Tak jak obiecałam - w księgarniach wysyp naszej nowej ulubionej powieści, więc analiza się rozpoczyna! Na początek chciałabym przypomnieć, że "50 twarzy Greya" powstało oryginalnie jako fanfik do "Zmierzchu", a dopiero później zmieniono bohaterom imiona, aby można było wydać książkę bez Meyer straszącą sankcjami za zbezczeszczenie jej "tforu". A zważywszy na fakt, że pani Meyer jest dość konserwatywna, mogłaby się zniesmaczyć ilością opisów seksu w "Pięćdziesięciu twarzach...". Zarzekam, że my też będziemy zniesmaczeni - to bardzo kiepskie opisy. Ale zanim do nich dojdzie, zacznijmy od początku.

Już w pierwszym akapicie poznajemy naszą bohaterkę - Bellę Anastasię!
Patrzę w lustro i krzywię się. Do diaska z tymi włosami,
zupełnie się nie chcą układać. I do diaska z Katherine Kavanagh,
która się rozchorowała i każe mi teraz przez to przechodzić. „Nie
mogę się kłaść z mokrymi włosami. Nie mogę się kłaść z mokrymi
włosami”. Recytując to niczym mantrę, jeszcze raz próbuję
podporządkować je szczotce. Wzdycham z irytacją i przyglądam się
bladej szatynce z niebieskimi oczami, zbyt dużymi w stosunku
do całej twarzy. Szatynka odpowiada mi gniewnym spojrzeniem.
Poddaję się. Mogę jedynie związać niesforne włosy w koński ogon
i mieć nadzieję, że jakoś się będę prezentować.
Pierwszy akapit, a już widać, że główna bohaterka posiada IQ drożdża - co za zaskakująca zgodność z oryginałem! Patrzy w lustro i najwyraźniej nie jest świadoma, że ten potworek, co na nią się gapi, to ona sama. Jak się przekonamy, to nie jest jedyna sprawa, której nie jest świadoma. To dopiero początek.
Kate to moja współlokatorka i akurat dzisiaj musiała dopaść
ją grypa, jakby nie mogła w jakikolwiek inny dzień. Dlatego też nie
jest w stanie przeprowadzić od dawna zaplanowanego wywiadu dla
gazety studenckiej z jakimś megapotężnym potentatem
przemysłowym, o którym nigdy nie słyszałam. Zgodziłam się więc
zrobić to za nią. Muszę zakuwać do egzaminów końcowych,
dokończyć pracę pisemną, no a po południu powinnam pojawić się
w pracy, ale nie – dzisiaj pokonam dwieście sześćdziesiąt
kilometrów do centrum Seattle, aby się spotkać z tym tajemniczym
prezesem Grey Enterprises Holdings Inc. Czas owego wybitnego
przedsiębiorcy i głównego dobroczyńcy naszej uczelni jest
niezwykle cenny – znacznie cenniejszy niż mój – niemniej jednak
zgodził się udzielić Kate wywiadu. Nie lada osiągnięcie, tak twierdzi
moja współlokatorka. Te jej przeklęte zajęcia dodatkowe.
Wyobraźcie sobie, że jesteście młodymi dziennikarzami, którzy właśnie mają szansę przeprowadzić wywiad z Wielką Szychą. Niestety, za sprawą Imperatywu Narracyjnego udało wam się rozchorować. Kogo prosicie o pomoc?
a. innych dziennikarzy, którzy mają chociaż blade pojęcie o przeprowadzaniu wywiadów oraz jakąś wiedzę na temat dziedziny, w której pływa Gruba Ryba
czy
b. swoją przytępawą współlokatorkę?

Jeśli ktoś odpowiedział b. - gratulację, nadajesz się na bohatera "Pięćdziesięciu twarzy..."! A teraz wdech, wydech i tym razem o tym nie zapomnij, jak będziesz sylabizować wyrazy, dobrze?

Nawiasem, z pana Szychy wcale nie taki ostry gracz, skoro przeprowadzenie wywiadu z nim zlecili studentce...
– Nyquil. Tu masz pytania i dyktafon. Wystarczy,
że wciśniesz przycisk nagrywania, o tutaj. Rób notatki, ja wszystko
spiszę.
– Kompletnie nic o nim nie wiem – burczę, bez powodzenia
próbując stłumić rosnącą panikę.
– Pytania cię poprowadzą. Jedź już. To długa trasa. Nie chcę,
żebyś się spóźniła.
Użyj mocy, Luke! Brak jakiejkolwiek wiedzy o osobie, z którą mamy przeprowadzić wywiad na pewno bardzo pomaga. W końcu to takie awangardowe - można np. zapytać znanego aktora, jak mu się podobała ostatnia olimpiada, na której startował, a z biznesmenem pogadać na temat zawodów miłosnych. Jeśli nie sprzeda się w "Forbesie", pójdzie do "Faktu", co za problem...
Celem mojej podróży jest centrala globalnego
przedsiębiorstwa pana Greya. To olbrzymi, dwudziestopiętrowy
biurowiec, cały ze szkła i stali, funkcjonalna fantazja architekta. Nad
szklanymi drzwiami metalowe litery tworzą dyskretny napis „Grey
House”. Na miejsce docieram kwadrans przed drugą. Uff, nie
spóźniłam się. Ogarnięta uczuciem ulgi wchodzę do ogromnego – i,
szczerze mówiąc, onieśmielającego – holu ze szkła, stali i białego
piaskowca.
Nie martw się, Anastiasio - gdybyś się spóźniła, na pewno ten rozchwytywany biznesmen nie miałby ci tego za złe! To normalne, gdy chcesz z kimś przeprowadzić jakiś superważny wywiad, naprawdę!
Siedząca za biurkiem z litego piaskowca bardzo atrakcyjna,
zadbana młoda blondynka uśmiecha się do mnie uprzejmie. Ma
na sobie najbardziej szykowną grafitową marynarkę i białą koszulę,
jakie w życiu widziałam. Wygląda jak spod igły.
– Mam umówione spotkanie z panem Greyem. Anastasia
Steele w zastępstwie Katherine Kavanagh.
– Chwileczkę, panno Steele.
Unosi lekko brew, a ja stoję przed nią skrępowana. Zaczynam
żałować, że nie pożyczyłam od Kate eleganckiej marynarki, żeby ją
włożyć zamiast granatowego palta. W sumie się postarałam
i przywdziałam swoją jedyną spódnicę, brązowe kozaki do kolan
oraz niebieski sweter. Dla mnie taki strój jest elegancki. Odgarniam
za ucho pasmo włosów, które wymknęło się z kucyka, i udaję, że nie
czuję onieśmielenia.
Kolejna wskazówka dla dziennikarzy - gdy idziesz w miejsce, gdzie zazwyczaj obowiązuje ścisły dress code, ubieraj się w swetry i palta. Będziesz się wyróżniał, a hipsterzy są teraz w modzie. Najlepiej jednak byłoby, gdybyś przyszedł w piżamie, wtedy na pewno wszystkich oszołomisz swoją niepowtarzalną osobowością.
– Panna Kavanagh jest umówiona. Proszę się tu podpisać,
panno Steele. Ostatnia winda po prawej stronie, dwudzieste piętro. –
Gdy składam podpis, uśmiecha się do mnie uprzejmie, jak nic
rozbawiona.
Najwyraźniej bardzo śmieszy ją wpuszczanie w głąb firmowego biurowca osoby, których nie miała na liście zaproszonych. Prawdopodobnie sekretarka nazywa się Bożenka i została przetransportowana do powieści wprost sprzed pocztowego okienka w głębokim PRLu.

Anastasia zostaje więc wpuszczona. Pomijam wszystkie kawałki, w których zachwyca się piaskowcami, marmurem, fotelami obitymi białą skórą i innymi podobnymi pierdółkami. Jest ich tyle, że można być przekonanym, że typem, z którym ma przeprowadzić wywiad jest sam Igor z Petersburga.
Siadam, wyciągam z torby pytania i przeglądam je, w duchu
przeklinając Kate za to, że nie dorzuciła choćby krótkiej notki
biograficznej. Nic nie wiem na temat mężczyzny, z którym za chwilę
mam przeprowadzić wywiad. Czy ma lat dziewięćdziesiąt, czy
trzydzieści. Ta niepewność jest irytująca i znowu zaczynam się
denerwować. Nigdy nie przepadałam za rozmowami twarzą w twarz,
preferując anonimowość dyskusji grupowej, podczas której mogę
siedzieć na końcu sali i nie zwracać na siebie uwagi. Jeśli mam być
szczera, to preferuję własne towarzystwo i czytanie w kampusowej
bibliotece jakiegoś brytyjskiego klasyka. A nie nerwowe wiercenie
się na krześle w potężnym szklanym gmachu.

Nie ma jak to profesjonalne podejście do tematu, jak widać. Ale cóż, może Anastasia ma jakąś niebywałą wiedzę z dziedziny ekonomii i zarządzania i sobie poradzi?

Hjehje, ale żarta strzelłam.
Gromię się w duchu. Weź się w garść, Steele. Sądząc
po budynku, który jest zbyt zimny i nowoczesny, uznaję, że Grey ma
czterdzieści parę lat: wysportowany, opalony i jasnowłosy, żeby
pasować do reszty personelu.
Jak powszechnie wiadomo, personel kompletuje się po kolorze włosów. Po to są zdjęcia w CV.

Anastasia dostaje wodę do picia od kolejnej Bożenki, później widzi faceta, który Nie Jest Greyem, a jeszcze później:
Popycham drzwi i w tym samym momencie potykam się
o własne nogi, po czym wpadam do gabinetu głową naprzód.
A niech to szlag – ja i moje dwie lewe nogi! Znajduję się
na czworakach w progu gabinetu pana Greya, a usłużne ręce
pomagają mi wstać. Mam ochotę zapaść się pod ziemię. Ale ze mnie
niezdara. Sporo wysiłku muszę włożyć w podniesienie wzroku. Ożeż
ty – jest taki młody.
Pomijając ogólny poziom żenuy - po czymś takim spodziewałam się co najmniej dwunastoletniego Artemisa Fowla. Nawet by pasowało. Bo w jakim wieku musi być biznesmen, aby pierwsze, co nachodziło na myśl, gdy się go widzi to "jest taki młody"?

(Odszczekuję to, że Artemis by pasował. Jak sobie wyobrażę marne BDSM z Artemisem... Błech.)
– Panno Kavanagh. – Gdy odzyskuję pozycję pionową,
wyciąga w moją stronę smukłą dłoń. – Jestem Christian Grey. Nic się
pani nie stało? Usiądzie pani?
Taki młody – i przystojny, bardzo przystojny. Ma na sobie
elegancki szary garnitur, białą koszulę i czarny krawat. Jest wysoki,
ma niesforne włosy w odcieniu ciemnej miedzi i błyszczące szare
oczy, których spojrzeniem mierzy mnie uważnie. Dopiero po chwili
jestem w stanie odpowiedzieć.
Wielkiego Greya też najwyraźniej nikt nie poinformował o tym, że psiapsióła Nastki nie przyjdzie. Ups, kłaczek. To, że jest przystojny jest tak oczywiste, że nawet nie skomentuję - niby ktoś spodziewał się czegoś innego? No way!
– Eee, prawdę mówiąc... – bąkam. Jeśli ten facet ma więcej
niż trzydzieści lat, to ja jestem tybetańskim mnichem. Oszołomiona
wyciągam dłoń i witamy się uściskiem. Gdy nasze palce się stykają,
przez moje ciało przebiega dziwny, przyjemny dreszcz. Pospiesznie
cofam rękę. Wyładowania elektryczne i tyle. Mrugam szybko,
a ruchy moich powiek dorównują szybkością biciu serca. – Panna
Kavanagh jest niedysponowana, przysłała więc mnie. Mam nadzieję,
że nie przeszkadza to panu, panie Grey.
Mniej więcej trzydzieści lat. To wywołuje u Anastasii zaskoczenie, że Grey jest "taki młody". Być może akcja dzieje się w alternatywnej rzeczywistości, w którym wszyscy przedsiębiorcy są mocno posunięci w latach. Może to ma sens. A może to bullshit.
– A pani to...? – Ton głosu ma ciepły i chyba nawet
rozbawiony, choć trudno to ocenić, gdyż wyraz jego twarzy
pozostaje niewzruszony. Sprawia wrażenie umiarkowanie
zainteresowanego, ale przede wszystkim bije z niego uprzejmość.
– Anastasia Steele. Studiuję literaturę angielską razem z Kate,
eee... Katherine... eee... panną Kavanagh na Uniwersytecie Stanu
Waszyngton.
– Rozumiem – rzuca zwięźle. Wydaje mi się, że przez jego
twarz przemknął cień uśmiechu, ale nie mam pewności.
Każdy normalny człowiek już miałby na twarzy uśmiech politowania. Niestety, jak się przekonamy, Grey nie jest normalny.
Anastasia zachwyca się wystrojem gabinetu, obrazami i gdy już mamy niemalże pewność, że zza szczerozłotego kosza na śmierci jednak wyskoczy Igor, wywiad się zaczyna.
Nie licząc obrazów, reszta gabinetu jest zimna, czysta
i beznamiętna. Zastanawiam się, czy odzwierciedla to osobowość
tego adonisa, który z gracją zajmuje jeden z białych skórzanych
foteli naprzeciwko mnie. Potrząsam głową, zaniepokojona biegiem
swoich myśli, i wyjmuję z torby pytania Kate.
Tak! Nie mówcie, że wy nie czekaliście na Adonisa! Z niczym nam to się nie kojarzy, prawda?
– Czy Kate, to znaczy panna Kavanagh, wyjaśniła cel tego
wywiadu?
– Tak. Ma się pojawić w kolejnym, ostatnim w tym roku
akademickim numerze gazety studenckiej, ponieważ to ja mam
wręczać absolwentom dyplomy.
Och! To dla mnie nowość i zaintrygowana jestem faktem,
że ktoś niewiele ode mnie starszy – okej, może z sześć lat lub coś
koło tego, i okej, odnoszący niesamowite sukcesy, no ale jednak
młody – wręczy mi dyplom ukończenia studiów. Marszczę brwi,
próbując się ponownie skoncentrować na wyznaczonym zadaniu.
Wygląda na to, że Kate nawet nie powiedziała Nastce, na penis jej tej wywiad. Może uznawała za oczywiste, że jest potrzebny po to, aby Anastasia spotkała swojego trÓ luvvera.
W międzyczasie dużo jest o tym, jak mocno głównej protagonistce bije serce widząc idealną idealność naszego Adonisa i jak bardzo jest ona idealna. Mniej więcej w tej kolejności.
– Świetnie. – Przełykam nerwowo ślinę. – Mam kilka pytań,
panie Grey. – Zatykam niesforny lok za ucho.
– Tego właśnie oczekiwałem – mówi, zachowując śmiertelną
powagę.
Natrząsa się ze mnie. Gdy dociera to do mnie, policzki
zaczynają mi płonąć i prostuję się, aby się wydać wyższą i bardziej
onieśmielającą. Wciskając guzik w dyktafonie, próbuję wyglądać jak
profesjonalistka.
Ja jak miałam trzy lata, wchodziłam za cieniutki słup i udawałam, że mnie nie widać. Mniej więcej to samo.
– Biznes to ludzie, panno Steele, a mnie świetnie wychodzi
ich ocena. Wiem, jak pracują, co poprawia ich wyniki, co nie, co ich
inspiruje i jak ich motywować. Zatrudniam wyjątkowy zespół
i sowicie go wynagradzam. – Przeszywa mnie spojrzeniem szarych
oczu. – Żywię przekonanie, że aby osiągnąć sukces w jakiejś
dziedzinie, trzeba stać się w niej mistrzem, poznać ją na wylot, każdy
najmniejszy szczegół. Ciężko nad tym pracuję. Podejmuję decyzje,
kierując się logiką i faktami. Instynkt pozwala mi dostrzec dobry
pomysł i zająć się nim, a także zgromadzić dobrych ludzi. W tym
właśnie sedno: wszystko zawsze się sprowadza do dobrych ludzi.
– Może ma pan po prostu szczęście. – To nie znajduje się
na liście Kate. Ale on jest taki arogancki.
Może ja jestem ślepa, ale naprawdę nie mam pojęcia, co jest tym wszystkim jakoś niesamowicie aroganckiego. Owszem, Grey powiedział, że świetnie mu idzie ocena ludzi, co może być dość nieskromne, ale dalej następuje typowa gadka o ciężkiej pracy i trafnych inwestycjach. Gdzie tu arogancja? Owszem, my wiemy, że Krysio jest tępym bucem, ale to dlatego, że możemy to sprawdzić wertując książkę. Ana nie powinna tego wiedzieć. Jeszcze.
– Nie uznaję czegoś takiego jak szczęście czy traf, panno
Steele. Wygląda na to, że im ciężej pracuję, tym więcej mam
szczęścia. Naprawdę wszystko jest uzależnione od tego, czy ma się
w zespole odpowiednich ludzi i czy należycie pożytkuje się ich
energię. To chyba Harvey Firestone powiedział, że ludzki rozwój to
najważniejsze powołanie przywództwa.
– Widać, że lubi pan rządzić. – Te słowa wydostają się
z moich ust bez mojej wiedzy.
Szef olbrzymiej firmy kimś rządzi? Nieprawdopodobne! Zastanawiające jest to, że gdy Grey wydaje się dość normalny, Anastasia popisuje się bucerą, natomiast gdy dla odmiany Krysio zacznie przejawiać znaczną nadwagę ega... ale bez spoilerów. Będzie później.
– Och, sprawuję kontrolę we wszystkich dziedzinach życia,
panno Steele – mówi, ale jego uśmiech pozbawiony jest wesołości.
Zwłaszcza nad oddychaniem i wydalaniem.
Patrzę na niego, a on odpowiada mi spojrzeniem bacznym
i beznamiętnym. Serce zaczyna szybciej mi bić, a policzki znowu
oblewa rumieniec.
Czemu tak mnie wytrąca z równowagi? Może to kwestia jego
atrakcyjności? Przeszywającego spojrzenia? Sposobu, w jaki palcem
wskazującym przesuwa po dolnej wardze? Naprawdę mógłby
przestać tak robić.
Nie martw się, to zwykły wściek macicy. Chorują na to wszystkie bohaterki harlequinów.
– Poza tym ogromną władzę człowiek zdobywa wtedy, gdy
przekona samego siebie, iż urodził się po to, aby sprawować kontrolę
– kontynuuje gładko.
RASKONIKOW, WYPAD Z KADRU!
– Uważa pan, że ma ogromną władzę? – Normalnie obsesja
na punkcie sprawowania kontroli.
Normalnie wnioski wzięte z dupy, siłą prekognicji. Nie pierwsze.
– Lubię budować różne rzeczy. Lubię wiedzieć, jak wszystko
działa: na jakiej zasadzie, jak to złożyć i rozłożyć. Poza tym kocham
statki. Cóż mogę powiedzieć?
– Mam wrażenie, jakby mówiło to pańskie serce, a nie logika
i fakty.
Dostrzegam drgnięcie kącika jego ust. Wpatruje się we mnie
bacznie.
– Możliwe. Choć niektórzy powiedzieliby, że ja nie mam
serca.
– A czemu mieliby tak mówić?
– Bo dobrze mnie znają. – Wykrzywia usta w cierpkim
uśmiechu.
Tak Krystianku, mroczny jesteś tak bardzo, jak twoje teksty są pretensjonalne. I chyba miałam rację, że ten wywiad idzie do "Faktu". Nie ma jak rozmawiać z poważnym - w założeniu - przedsiębiorcą o kardiologii stosowanej.
– Nie mam filozofii jako takiej. Może jedynie zasadę
przewodnią, słowa Andrew Carnegiego: „Ten, kto posiądzie
umiejętność władania własnym umysłem, może objąć w posiadanie
wszystko inne, do czego ma słuszne prawo”. Z determinacją dążę
do celu. Lubię kontrolę zarówno nad samym sobą, jak i nad tymi,
którzy mnie otaczają.
Niestety, nad tobą kontrolę sprawuję ałtorka, a ona postanowiła, że będziesz tępym kretynem. Ale nie martw się, nie zauważysz tego.
– A więc chce pan obejmować rzeczy w posiadanie. – Ależ
z niego „kontroler”.
Czai się w tramwajach po godzinach.
– Został pan adoptowany. Jak dalece ukształtowało to pański
charakter? – Och, to akurat pytanie osobiste. Patrzę na swego
rozmówcę, mając nadzieję, że go nie uraziłam. Marszczy czoło.
– Nie jestem w stanie tego określić.
Zaintrygował mnie.
– Ile miał pan lat w momencie adopcji?
– To fakt powszechnie znany, panno Steele. – W jego głosie
pobrzmiewa surowość. Ponownie oblewam się rumieńcem. Cholera.
Gdybym wiedziała, że będę przeprowadzać ten wywiad, to
oczywiste, że lepiej bym się przygotowała. Szybko zmieniam temat.
Albowiem Nastka wcale nie wiedziała, że będzie przeprowadzać wywiad. Była na zakupach, a pomiędzy kupowaniem papieru toaletowego i włoszczyzny poczuła natrętną potrzebę wejścia do biurowca Igora Christiana, tam natknęła się na Greya i przez przypadek zaczęła zadawać pytania. Zbieg okoliczności normalnie.

Grey wreszcie się orientuję, że Nastka trochę jest zbyt głupia nawet na jego standardy i wychodzi na jaw, że z niej dupa, a nie dziennikarka. Krysio nie komentuje tego, za to zaczyna ją dopytywać o jej życie.
– Może oprowadzić panią? – pyta.
– Jestem pewna, że ma pan zbyt wiele zajęć, panie Grey,
a mnie czeka długa droga.
– Wraca pani do Vancouver? – W jego głosie słychać
zaskoczenie, a nawet niepokój. Zerka w stronę okna. Zdążyło się
rozpadać. – Cóż, proszę zachować ostrożność. – Ton ma surowy,
autorytarny. Czemu miałoby go to obchodzić? – Otrzymała pani
wszystko, co trzeba? – dodaje.
Obchodzi to, bo chce cię poderwać, pani Absolutnie Tępa Idiotko.

Do niczego jednak nie dochodzi, chociaż Anastasia niemalże dostaje hiperwentylacji po tym, jak pienkny i pofabny Adonis ją dotknął. Żegnają się przy windzie i na tym koniec rozdziału pierwszego.

środa, 15 sierpnia 2012

Początek

Witam!
Dawno dawno temu, bo w roku dwa tysiące piątym, zostało wydane wielkie dzieło Stephanie Meyer, "Zmierzch", i to było złe. Cykl był tak idiotyczny, że doczekał się serii analiz. Później powstał fanfik do "Zmierzchu", zatytułowany "Master of Universe", w którym wszystkie wady "Zmierzchu" zostały dodatkowo jeszcze wzmocnione, dodano też element, którego w oryginalnej sadze nie było - marne opisy erotyczne. Jednakże autorka tego fanfika uznała, że jest on na tyle genialny, iż zasługuje na własną wersję papierową: pozmieniała postaciom imiona i kilka faktów... i tak właśnie powstało "Fifty shades of Grey", bardzo zły fanfik, który stał się jeszcze gorszą książką.
I ja właśnie zamierzam przedstawić, jak BARDZO, BARDZO złe to czytadło jest. Posiłkować się będę polskim wydaniem, dostępnym w regularnej sprzedaży od września i właśnie wtedy, gdy książka ukaże się drukiem w Polsce, zacznę swoją analizę.
Niniejszym pozdrawiam się wszystkich czytelników i życzę cierpliwości, gdyż ta książka zaiste dużo cierpliwości wymaga.